Poznawać świat z siodła

Zapytana kiedyś przez koleżankę “Co najbardziej lubisz robić?” odpowiedziałam bez wahania: “Podróżować konno”. “Jeździć konno?” – zapytała. – “Też lubię. Ale najbardziej lubię podróżować konno”.

Podróżowałam konno w wielu miejscach: Argentynie, Chile, USA, Mongolii, Kirgistanie, Botswanie, Jordanii, Maroko, w Ekwadorze i na Madagaskarze, w Europie: Irlandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Bułgarii no i oczywiście w Polsce. Mam w planach jeździć konno jeszcze w wielu innych miejscach świata. Uczucie zwiedzania świata i poznawania nowych miejsc z perspektywy końskiego grzbietu jest dla mnie nieporównywalne z żadną inną formą podróży. Konno można dojechać tam, gdzie nie dotrze się samochodem ale i tam, gdzie trudno dojść na piechotę. Nie zamieniłabym konnych podróży na żadne luksusowe wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu, a jedyne “wakacje na plaży” jakie uznaję, to takie, gdy galopuje po niej na dobrym rumaku.

Poznawanie świata z perspektywy końskiego grzbietu jest nieporównywalne z żadną inną formą podróży.

Poznawanie świata z perspektywy końskiego grzbietu jest nieporównywalne z żadną inną formą podróży.

Znajdź lokalnego organizatora

Zorganizowanie sobie wakacji w siodle nie jest tak trudne, jak się wydaje. Można to zrobić na trzy sposoby, a każdy z nich ma swoje wady i zalety:

  • Pojechać gdzieś i szukać okazji na miejscu.
  • Znaleźć lokalnego operatora przez internet.
  • Skorzystać z pośrednika (agencji).

Mając wyliczone dni urlopu, rzadko jeździmy zupełnie w ciemno. Wolimy mieć coś wcześniej zaklepane, żeby się nie okazało, że musimy potem spędzić tydzień na szukaniu sensownego miejscowego operatora albo na czekaniu aż będzie miał dostępne konie i przewodnika. Szczególnie w krajach Wschodu, gdzie czas ma inny wymiar, kilka dni zwłoki to norma – a dla nas spory problem organizacyjny. Poza tym, w wielu miejscach podróżowanie poza utartymi szlakami wymaga specjalnych zaświadczeń, czasami całego mnóstwa papierów i formalności. Tak na przykład było w południowym Maroko, tuż przy granicy z Algierią: nasza przewodniczka miała przygotowane pliki dokumentów, a ponieważ trasa przejazdu prowadziła przez wojskowy obóz, “władze” musiały być poinformowane dużo wcześniej. Nie dałoby się tego zrobić z marszu. Szukanie okazji na miejscu może więc znaczyć, że pojedziesz po utartym turystycznym szlaku, który nie wymaga żadnej ekwilibrystyki organizacyjnej.

“Mieć coś wcześniej zaklepane” oznacza, że trzeba znaleźć lokalnego operatora na odległość, najlepiej przez internet. Na ogół są to małe firmy, typu: dwie osoby z faksem i stroną internetową, mające zaprzyjaźnionego przewodnika z końmi.

Oprócz zaklepania konkretnego terminu, są dodatkowe zalety rezerwowania “na odległość”: np. niektórzy oferują możliwość wypożyczenia namiotów, śpiworów czy materacy, co oszczędza mnóstwo problemów z zapakowaniem się na długodystansowe loty. Poza tym pewne rzeczy naprawdę trudno dograć samemu: na przykład z Argentyny do Chile nie można przejechać konno przez granicę, bo formalności związane z “eksportem” zwierząt są właściwie nie do przejścia. Nasza operatorka miała swoich gauchos po obu stronach granicy i była w stanie dograć szczegóły tak, że zostawiliśmy jedne konie na przejściu granicznym, przeszliśmy pieszo przez szlaban i przesiedliśmy się na inne, które czekały po chilijskiej stronie… Nasz chilijski gaucho mieszkał w środku lasu bez telefonu, radia i drogi dojazdowej  i mówił wyłącznie po hiszpańsku. Nie bylibyśmy w stanie znaleźć go sami ani w jakikolwiek sposób się z nim umówić. Gdybyśmy próbowali zorganizować to będąc już w Argentynie, stracilibyśmy wiele dni. Tymczasem, dograniem szczegółów zajęła się miejscowa firemka składająca się z dwóch kobiet – jedna z nich pojechała też nami jako tłumaczka.

Pośrednicy bywają przydatni

Czasem jednak trudno znaleźć w sieci lokalnych operatorów. Malutkie miejscowe firmy wyświetlają się w Googlu na setnej stronie, albo wcale – jeśli sami sobie projektowali stronę i nie znają się za bardzo na SEO. I nic o nich nie wiemy. Trzeba się nauczyć czytać między wierszami, żeby nie powierzyć swoich pieniędzy i swoich wakacji komuś niegodnemu zaufania.

Najwygodniejsza opcja to skorzystanie z agencji pośredniczącej. Słowo “pośrednik”  wzbudza niechęć, ale w tym przypadku zupełnie nieuzasadnioną. Rola agencji polega na tym, że ma ona kontakty z lokalnymi operatorami na całym świecie. Cena w agencji jest taka sama jak u “lokalsów”, bo agencyjny zarobek to rabat, udzielany przez operatorów za przysyłanie klientów, do których sami nie byliby w stanie dotrzeć. Czasem nawet łatwiej wynegocjować jakąś zniżkę z agencją, która zrezygnuje z części własnej marży, niż z miejscowym przewodnikiem – przykładem niech będzie nasze konne safari w Botswanie: jechaliśmy tam w pięć osób w najlepszym sezonie, ale miejscowy operator nie był chętny do udzielania rabatu wiedząc że – z nami czy bez nas – i tak zapełni wszystkie miejsca, bo jest ich na safari tylko osiem. Tymczasem agencja, mając perspektywę zarobku na pięciu osobach, dała nam znaczący rabat z własnej marży – wystarczyło akurat na opłacenie przelotu helikopterem na teren Delty Okawango, gdzie alternatywą była całodniowa, nudna i męcząca jazda jeepem. Druga sprawa to formalności: choćby przelew pieniedzy za rezerwację terminu – wygodniej i bezpieczniej zrobić go na konto w Wielkiej Brytanii czy w USA niż np. w Kirgistanie, czy Botswanie.

Większość sensownych lokalnych operatorów ma kontakty z którąś z agencji, bo to ułatwia szukanie klientów w miejscach, skąd większość klientów pochodzi. Zniżka, którą dają pośrednikom, to opłata za promocję, marketing i sprzedaż, za łatwość znalezienia ich w internecie, za zaufanie klientów do agencji zarejestrowanych i ubezpieczonych w cywilizowanych krajach. Agencje to też małe firmy, gdzie najczęsciej wszyscy pracownicy są zagorzałymi koniarzami. Wyszukują ciekawe miejsca na konne rajdy, znajdują operatorów, jadą z nimi na rajd i jeśli uznają że warto – dołączają go do listy swoich ofert.

Znamy kilku takich pośredników osobiście i wiemy że są wyczuleni na dobro koni (w granicach rozsądku oczywiście, bo w krajach Azji czy Ameryki Południowej konie generalnie pracują ciężej niż w Europie czy w USA). Jesteśmy koniarzami, mieliśmy własne konie i bardzo ważne jest dla nas, zeby wierzchowce na ktorych jeździmy były godziwie traktowane. Nie muszą byc wypieszczone jak w stajniach w Europie, ale nie chcemy jeździc na chorych czy kulawych. Agencje natomiast unikają współpracy z ludźmi, którzy źle traktują konie, bo potem maja skargi od klientow i krytyczne opinie w internecie. Jeśli dochodzą głosy, że dany operator zaniedbuje swoje konie lub swoich klientów, pośrednicy szybko rezygnują z jego usług.

Agencje łatwo znaleźć w sieci, bardzo o to dbają, bo na tym polega ich działalność.  Jedynym warunkiem jest znajomość angielskiego, ewentualnie niemieckiego czy francuskiego. Najwięcej ofert mają agencje anglojęzyczne – u lokalnych operatorów zawsze jest ktoś kto mówi po angielsku. W grupach biorących udział w rajdzie na ogół jest 6-12 osób, więc niewiele. Dla nas jest to zawsze okazja poznania podobnych sobie ludzi i wymiany doswiadczeń. Tak naprawdę, większość pomysłów na konne wakacje było efektem rozmów z towarzyszami podróży – ktoś gdzieś był, może coś polecić albo odradzić.

Poniżej lista kilku dobrych “końskich” anglojęzycznych agencji: Hidden Trails, Unicorn Trails, In the Saddle, Ride World Wide, Equine Adventures. Jak łatwo zauważyć przeglądając ich oferty, propozycje się powtarzają – agencje często korzystają z tych samych, sprawdzonych “lokalsów”.

Uroki lokalnych atrakcji

Pięknem konnych wakacji jest możliwość jazdy na lokalnych koniach, na ogół tamże urodzonych i wyszkolonych, możliwość jazdy w siodłach charakterystycznych dla danego miejsca i w sposób w jaki jeżdżą miejscowi. Dlatego dla mnie najbardziej atrakcyjnymi kierunkami są te związane historycznie z kulturą jeździecką, miejsca, gdzie koń był i często nadal jest narzędziem pracy i środkiem transportu. Przykładem niech będzie Mongolia czy Argentyna. Jednak nie potrafimy powiedzieć, który z końskich wyjazdów był najlepszy, bo różnice są we wszystkim – zaczynając od rodzaju koni, terenu, rzędu, specyfiki jazdy. Trudno oceniać według tej samej skali rajd po wybrzeżu Irlandii – z łatwym dostępem do wygód cywilizacji, gorącym prysznicem co wieczór i piwem w lokalnym pubie – i przeprawę przez Andy, z całym jedzeniem wiezionym na grzbiecie jucznego muła, z dala od dróg i zasięgu telefonu, gdzie aby napić się herbaty, trzeba rozpalić ognisko. Wszystko ma swój urok i swoje własne trudności do pokonania. Jeśli zastanawiasz się, dokąd pojechać, sprawdź najpierw z czym się to wiąże i czy jesteś gotów spać przez tydzień w namiocie przy ujemnej temperaturze, nie myć się przez tydzień, jeść bardzo dziwne rzeczy… Zawsze można znależć taki kierunek, żeby pasował do twoich preferencji. Można znaleźć bardziej luksusową wersję wyjazdu, na przykład z noclegami na farmach lub w pensjonatach. Albo zupełnie luksusową – gdzie cały czas mieszkasz w jednym miejscu, a tylko codziennie wyjeżdżasz na całodniowe “tereny” po okolicy.

Oceniaj także realistycznie swoje możliwości jeździeckie. Jest wiele ofert dla początkujących i średniozaawansowanych jeźdźców – w ciekawych miejscach, z  pięknymi krajobrazami, ale niewymagającą technicznie jazdą. Jeśli nie masz doświadczenia w jazdach w terenie, nie porywaj się od razu na rajd na arabskich ogierach… Pośrednicy na ogół precyzyjnie określają, dla kogo dana oferta jest przeznaczona.

Jadąc na rajd  konny w obręb innej kultury, pamiętaj żeby się na nią otworzyć, żeby nie porównywać wszystkiego z tym, co masz na co dzień. Jest takie powiedzenie: jeśli nie akceptujesz innego jedzenia, ignorujesz obce zwyczaje, boisz się innych religii i unikasz obcych ludzi – lepiej zostań w domu.

Jeśli zastanawiasz się, dokąd pojechać, sprawdź najpierw z czym się to wiąże i czy jesteś gotów spać w namiocie przy dziesięciostopniowym mrozie, nie myć się przez tydzień, jeść bardzo dziwne rzeczy, nie zawsze przygotowywane z zachowaniem europejskich zasad higieny...

Jeśli zastanawiasz się, dokąd pojechać, sprawdź najpierw z czym się to wiąże i czy jesteś gotów spać w namiocie przy dziesięciostopniowym mrozie, nie myć się przez tydzień, jeść bardzo dziwne rzeczy, nie zawsze przygotowywane z zachowaniem europejskich zasad higieny…

Decydując się dokąd chcesz jechać, przemyśl dobrze kiedy należy się tam wybrać. Operatorzy oferują duże zniżki w sezonie który jest mniej atrakcyjny: zbyt deszczowy, zbyt gorący, zbyt zimny… Sprawdź warunki klimatyczne i pogodowe, postaraj się dowiedzieć jak najwięcej o wybranym miejscu zanim podejmiesz decyzję dotyczącą terminu. Nie jedź na pustynię latem a do Patagonii zimą (która wypada kiedy u nas jest lato). Chociaż operatorzy unikają organizowania rajdów w najbardziej niekorzystnych okresach – również ze względu na siebie i na swoje konie – to warto sprawdzić i porównać terminy. Wyobraź sobie, że decydujesz się na rajd po Bieszczadach jesienią – przecież jest duża różnica, czy będzie to wrzesień czy listopad! I tak jest na całym świecie – miesiąc różnicy w wybranym terminie robi czasem wielką różnicę w jakości wyjazdu.

Pamiętaj też o dzienno-nocnych różnicach temperatur, zwłaszcza w suchym kontynentalnym klimacie. Podczas naszego rajdu w Mongolii, w samym środku lata, mimo upalnych dni, nocami regularnie bywały przymrozki. Rano, na trawie i naszych namiotach leżala gruba warstwa szronu. Na śniadaniu pojawialiśmy się ubrani w puchowe kurtki i czapki, ktore zrzucaliśmy z siebie gdzieś pomiędzy owsianką a kawą, bo temperatura powietrza wzrastała gwałtownie z minuty na minutę. Koni dosiadaliśmy ubrani w lekkie koszule lub bluzy a podczas pierwszej przerwy na herbatę, wypełniony stepowym pyłem i rojami dokuczliwych owadów upał był już nie do zniesienia. 

Zawartość torby bywa kluczowa

Gdy wybrałeś już miejsce, organizatora i termin, pozostaje spakować torbę i ruszać w drogę. Pakowanie na konny rajd wydaje się rzeczą trywialną, jednak jest sztuką od której wiele zależy w całkowitym powodzeniu wyjazdu. Bo nie tylko ważne jest CO spakujesz, ale JAKIE. To co napiszę poniżej, to efekt naszych własnych wieloletnich doświadczeń. Nie traktuj tego jako jedyne rozwiązanie – w podróży nie jest najważniejsza marka bryczesów. Ale jeśli planujesz kupno jakiegoś sprzętu specjalnie na wyjazd, warto wiedzieć na co zwracać uwagę. Całkowicie pominę sprzęt kempingowy, bo często zapewniony jest przez organizatora, a poza tym jest sporo porad na jego temat na portalach turystycznych. Skupmy się na tym, co niezbędne dla jeźdźca.

Zapomnij o oficerkach

Po pierwsze: zapomnij o oficerkach, zapomnij o sztybletach. Na rajdzie często zdarza się, że musisz prowadzić konia, czasem po bardzo ciężkim terenie. Generalnie – cały dzień chodzisz w jeździeckich butach, i tego chodzenia bywa sporo. Buty do jazdy muszą być jednocześnie – a może przede wszystkim –  butami trekingowymi.

Na rajdzie często zdarza się, że musisz prowadzić konia, czasem po bardzo ciężkim terenie. Dobre terenowe buty to najważniejszy element wyposażenia.

Na rajdzie często zdarza się, że musisz prowadzić konia, czasem po bardzo ciężkim terenie. Dobre terenowe buty to najważniejszy element wyposażenia.

Wiele firm  (Ariat, Mountain Horse) ma takie w swojej ofercie, z przeznaczeniem do rajdów długodystansowych. Wyglądają podobnie jak górskie buty – do kostki, sznurowane –  tylko podeszwa zabezpieczona jest przed klinowaniem się w strzemieniu. Do dziś pamiętam podejścia w górach Kirgistanu, po skałach, na wysokości 4000m. Ale jeszcze gorsze bywały zejścia w dół. Czasem musieliśmy zsiąść z koni i prowadzić je w ręku. Kamienie i żwir usuwały się spod nóg, nogi wykręcały się w kostkach. Nie wyobrażam sobie pokonywania tych skalistych podejść w oficerkach czy sztybletach. Moje buty sprawdziły się też w innych sytuacjach: w deszczu i błocie w Walii i na afrykańskim stepie. Zdecydowałam się zainwestować w dobre buty terenowe po przygodzie w Chile: buty, które miałam wtedy na nogach totalnie przemokły i podeszwy odkleiły sie zupełnie. Nie miałam żadnych innych na zmianę, bo nasz bagaż był bardzo ograniczony. Za pomocą sznurowadeł przywiązałam podeszwy do cholewek i jechałam tak przez dwa dni modląc się w duchu żeby sznurówki wytrzymały. Nogi miałam zupełnie przemoczone. Całe szczęście, że nie było wtedy chodzenia, bo sznurówki by się przetarły i zostałabym boso. No właśnie: zawsze zapakuj mocne długie sznurowadła (przydadzą się też do przytraczania ciuchów przeciwdeszczowych do siodła) i legendarną taśmę klejącą Duct Tape, która sklei wszystko i wytrzyma wiele.

Zdecydowałam się zainwestować w dobre buty terenowe po przygodzie w Chile: buty, które miałam wtedy na nogach totalnie przemokły i podeszwy odkleiły sie zupełnie.

Zdecydowałam się zainwestować w dobre buty terenowe po przygodzie w Chile: buty, które miałam wtedy na nogach totalnie przemokły i podeszwy odkleiły sie zupełnie.

Kompletem do dobrych butów są sztylpy. Warto mieć takie, które mogą przetrwać w ekstremalnych warunkach: z grubej skóry, mocne, zapinane na klamry lub rzepy – zameczki błyskawiczne psują się zawsze w nieodpowiednim momencie, zwłaszcza w kontakcie z piaskiem i pyłem. Grube, “pancerne” sztylpy ochronią twoje łydki podczas długich godzin w siodle, szczególnie że puśliska i klamry bywają nieraz bolesne. Podczas rajdu w Maroko, przestraszony koń przeciągnął mnie po glinianej ścianie – szorowałam nogą przez kilka metrów po murze, ale grube sztylpy wzięły na siebie cały impet –  na łydce nie było śladu. Przed wyjazdem, zarówno buty jak i sztylpy dobrze jest zabezpieczyć środkiem wodoodpornym.

“Pancerne” sztylpy ochronią nogi zarówno przed niewygodnymi klamrami i puśliskami jak i przed otarciami o skały, ściany, drzewa.

Dziurawy kask i narciarskie gogle

W większości miejsc poza Europą kask jeździecki nie jest wymagany. Przez wiele lat używałam wyłącznie kapelusza, ale ostatnio przerzuciłam się na kask. Nie tylko z powodów bezpieczeństwa – również dlatego, że w szybkich galopach wiatr zrywa kapelusz z głowy.

Kask bywa problematyczny ze względu na dwie rzeczy: słabą wentylację i brak ronda, ocieniającego twarz i kark. Wybierając kask z myślą o rajdach, zwróć baczną uwagę na wentylację –- będziesz jeździć w nim długie godziny i często w upale. Kilka skromnych otworów nie wystarczy, wybieraj kaski z naprawdę rozbudowanym systemem wentylacyjnym. Problemem jest też brak kapeluszowego ronda. Jeżdżąc w  słonecznych miejscach, spalisz sobie skórę na karku a często i na twarzy. Po długich poszukiwaniach znalazłam rozwiązanie: mała amerykańska firma Da Brim, specjalizująca się w rondach do wszelkiego rodzaju kasków, również jeździeckich. Takie rondo montuje się dwoma ruchami na dowolny w kształcie i rozmiarze kask, potem zdejmuje się jednym ruchem bez śladów. Doskonale chroni przed słońcem i deszczem, trzyma się nawet w galopie i przy sporym wietrze. No właśnie: jeżdżąc w kowbojskim kapeluszu przy wietrze musiałam trzymać go ręką – sznurek pod brodą nie wystarczał. Rondo montowane na kasku nie odfrunie, bo kask jest dobrze przypięty do głowy. Jedyną wadą doczepianego ronda jest niedostępność w Polsce – kupić je można jedynie w USA. Może któryś z polskich sklepów jeździeckich zainteresowałby się sprowadzaniem ich?

Zestaw pustynny: kask z dobrą wentylacją, montowane na kasku rondo chroniące przed słońcem, okulary i koszula z długim rękawem.

Zestaw pustynny: kask z dobrą wentylacją, montowane na kasku rondo chroniące przed słońcem, okulary i koszula z długim rękawem.

Oprócz ronda, polecam dobre, przylegające do twarzy okulary, które będą służyć jako dżokejskie gogle przy galopach po plażach i pustyni, gdzie piach i żwir spod kopyt bywa uciążliwy dla oczu. W Maroko nękały nas wichury i burze piaskowe. Nasz niemiecki kolega wyciągnął wtedy z torby… gogle narciarskie. Śmialiśmy się z niego przez pierwsze pół godziny… a potem już nie, kiedy zasłanialiśmy rękami oczy, bo piasek wżerał się w nie mimo okularów przeciwsłonecznych.

Wydawałoby się że niewiele można powiedzieć o ubraniach, ale sprzedam kilka porad. Wybieraj bryczesy które dobrze oddychają i łatwo schną. To są dwie przeciwstawne właściwości, dobrze oddychąjce na ogół długo schną (bawełna). Szybkoschnące nie oddychają (tworzywa sztuczne). Wybieraj takie pół na pół. 

Zabieraj koszule z długim rękawem, zwłaszcza w słoneczne miejsca. Unikniesz poparzenia ramion i rąk. Nie bez powodów w krajach arabskich faceci chodzą w “sukienkach” z długimi rękawami. Paradoksalnie, w długim rękawie często jest chłodniej, bo słońce nie grzeje skóry bezpośrednio. Pamiętaj o rękawiczkach: kilka godzin ekspozycji – a z dłoni krem przeciwsłoneczny łatwo się ściera – i już po dwóch dniach masz dłonie jak jaszczurka zmieniająca skórę.

Kiedy jest deszczowe lato

Nawet na pustyni miej ze sobą kurtkę przeciwdeszczową. To nieprawda, że tam nigdy nie pada. Rzadko, ale pada i na ogół jest to wtedy oberwanie chmury. Z kolei w miejscach bardziej deszczowych naprawdę zadbaj o dobre nieprzemakalne ciuchy. Być może będziesz jechać kilka godzin w ulewnym deszczu.

W pełnym przeciwdeszczowym rynsztunku: obszerne płaszcze, pełne czapsy z nieprzemakalnego materiału, wodoodporne buty. Oprócz tego, na zdjęciu widać jeszcze sakwy, w które należy spakować cały dobytek na tygodniowy rajd. Warto więc rozważnie kompletować sprzęt i ubrania.

W pełnym przeciwdeszczowym rynsztunku: obszerne płaszcze, pełne czapsy z nieprzemakalnego materiału, wodoodporne buty. Oprócz tego, na zdjęciu widać jeszcze sakwy, w które należy spakować cały dobytek na tygodniowy rajd. Warto więc rozważnie kompletować sprzęt i ubrania.

Na rajdy w mokrych miejscach kurtka to za mało. Po pierwsze – dobrze jeśli siodło również jest osłonięte od deszczu – spływająca po siodle woda wsiąknie jak w gąbkę w twoje bryczesy. Pałatka czy peleryna jest złym rozwiązaniem – w wielu miejscach organizatorzy wprost mówią że nie należy jej używać. Pałatka na wietrze zamienia się w żagiel, często koń się jej boi, poza tym podczas wsiadania i zsiadania bywa bardzo niewygodna. Wiele osób używa  tzw. “olejaki” – australijskie płaszcze przeciwdeszczowe z grubego olejowanego płótna lub innego wodoodpornego materiału. Z mojego doświadczenia wynika, że długi płaszcz też nie jest najwygodniejszy, z powodów podobnych jak peleryna. My używamy “olejaków” ale w wersji 3/4 – czyli do połowy uda. W dosiadzie chronią siodło i górną część uda przed wodą a są dużo łatwiejsze w obsłudze – zakładaniu na siebie będąc w siodle, wsiadaniu i zsiadaniu. Ale do kompletu mamy przeciwdeszczowe pełne czapsy, uszyte z wodoodpornego materiału i zakładane na bryczesy. Są tak sprytnie skonstruowane, że można je założyć nie zdejmując butów: mają zamki błyskawiczne wzdłuż całej długości nogawek. Zawartość swojej torby pogrupuj i popakuj w wodoodporne torby. Mogą to być nawet zwykłe mocne plastikowe worki, ale z możliwością szczelnego zamknięcia.

Problemy ambitnego fotografa

Będąc na konnym szlaku, chcemy porobić też trochę zdjęć. Kręcenie wideo nie zawsze ma sens – chyba że chcemy lubimy latający w górę i w dół wraz z rytmem konia obraz, na którym głównie widać skaczącą linię horyzontu. Lepiej sprawdzają się zdjęcia. I stanowczo lepiej sprawdza sie aparat, który można obsłużyć jedną ręką. Żeby mieć go zawsze pod ręką, używam “nerki” czyli saszetki przytwierdzonej do paska. Jednym ruchem da się z niej aparat wyciągnąć i z powrotem wsunąć. Dla bezpieczeństwa, do aparatu przypinam długą “smycz”, którą zawieszam na szyi. Jeśli aparat wyślizgnie mi się z rąk, nie trafi od razu na ziemię pod kopyta konia. I najważniejsza porada fotograficzna – zawsze pytaj, czy możesz zrobić komuś zdjęcie. W wielu kulturach jest to źle widziane, a nawet obraźliwe. Coś, co dla nas, dzieci cywilizacji “selfie” wydaje się oczywiste, dla innych może być problemem. Te kilka pamiątkowych fotek, które strzelisz bez pozwolenia, są zbyt wygórowaną ceną za wrogość i niechęć oraz, przede wszystkim, za zrobienie komuś dużej przykrości.

Najlepiej, jeśli aparat da sie obsłużyć jedną ręką. Dzięki

Najlepiej, jeśli aparat da sie obsłużyć jedną ręką. Dzięki “nerce”, zawsze jest łatwo dostępny. Dodatkowe zawieszenie go na długiej “smyczy” sprawi, że aparat nie upadnie na ziemię, gdyby wyślizgnął sie z dłoni w jakiejś nieprzewidzianej sytuacji.

Nie zapomnij też o zabraniu podstawowych leków: środków przeciwbólowych, plasterków na wszelkiego rodzaju otarcia i… i tabletek przeciwbiegunkowych. Zmiana wody, zmiana diety i trudność utrzymania sterylnej czystości na konnej wyprawie mogą mieć niemiłe konsekwencje dla twojego żołądka. Zabierz też podstawowy zestaw naprawczy: kilka agrafek, igłę i mocną nitkę. Wybieraj produkty w małych i lekkich opakowaniach – kilka gramów różnicy na każdym produkcie zsumuje się do kilku kilogramów w całym bagażu. Ja na przykład zawsze przekładam kosmetyki do własnych, lekkich tubek i pudełeczek – oryginalne opakowania są duże i ciężkie. Na wyjazd niestacjonarny pakuj się raczej w miękką torbę niż walizkę czy plecak – organizatorom ułatwi to transport twojego bagażu, a tobie upchnięcie go w namiocie i dostęp do niego. Zapakuj też własną, wytrzymałą i wygodną butelkę na wodę (co najmniej litrową), i latarkę-czołówkę.

Gdy bagaże poleciały gdzie indziej

Kiedy już jesteśmy przy pakowaniu potrzebnych rzeczy, rozważmy też, co robić jeżeli torba została gdzieś w połowie drogi na przesiadkowym lotnisku albo pojechała zupełnie w nieznane. Każdy, kto dużo lata z przesiadkami wie, że prędzej czy później musi nastąpić ten moment, gdy linie lotnicze zgubią i Twój bagaż. Jest to mała niedogodność gdy lecisz na stacjonarne wczasy na plaży i czekając na odnalezienie walizki możesz kupić w hotelowym sklepie lub w pobliskim miasteczku kostium kąpielowy i parę ciuchów, natomiast zaczyna się robić nerwowo gdy następnego dnia po wylądowaniu ruszasz na pustynię albo w góry, najczęściej z dala od cywilizacji, i nagle nie masz bryczesów albo butów do jazdy. Na szczęście, da się zminimalizować konsekwencje zgubienia bagażu.

Kiedy lecieliśmy na Madagaskar, gdy tylko wylądowaliśmy w Antananarivo (stolica Madagaskaru), okazało się że naszych bagaży nie ma. Zostały w Paryżu. No, przynajmniej wiadomo było gdzie są, zapewniono nas więc, że dotrą następnym lotem. Tylko że ze względu na przerwę wielkanocną następny lot był za 3 dni. W tym czasie byliśmy już daleko od stolicy,  głęboko w górach – i oczywiście na koniach. Tak naprawdę bagaże dotarły do nas piątego dnia od wylądowania, bo musiał je z lotniska odebrać pracownik naszego organizatora – a następnie dowieźć je do nas.

Dramatu nie było, bo zabezpieczyliśmy się na taką ewentualność. Na podróż założyliśmy buty jeździeckie a do podręcznego bagażu każdy z nas zapakował: bryczesy, sztylpy, kurtkę przeciwdeszczową, koszulę, dodatkową zmianę bielizny i skarpet oraz najpotrzebniejsze lekarstwa, w tym tabletki przeciwmalaryczne. To dało nam względny komfort jazdy do czasu odnalezienia reszty bagażu. Mydło, szczoteczki do zębów, ręczniki i parę innych podstawowych rzeczy kupiliśmy w miejscowym supermarkecie, a na resztę dało się poczekać. W przypadku zgubienia bagażu, jeśli nie odnajdzie się on w ciągu 24 godzin, linia lotnicza musi zwrócić pieniądze za konieczne zakupy (należy zachować rachunki). Ale niemożliwe jest kupienie na Madagaskarze jakiegokolwiek sprzętu jeździeckiego. I w wielu innych miejscach też, szczególnie takiego dopasowanego do naszych potrzeb.

Pakując się, zwłaszcza jeśli lecisz z przesiadką, pamiętaj żeby mieć przy sobie (czyli w podręcznym bagażu) te rzeczy, bez których nie będziesz się mógł obejść podczas jazdy, a które niełatwo kupić w sklepie “za rogiem”. A wiec buty i bryczesy przede wszystkim.

Reszta zawartości twoich toreb – zarówno tej podręcznej jak i tej która idzie do luku bagażowego, zależy od miejsca dokąd jedziesz, pory roku, i własnych preferencji. Zapytaj organizatora o niezbędne wyposażenie i o limit wagowy bagażu. I baw się dobrze, bo nie ma nic piękniejszego niż podróżowanie na końskim grzbiecie!

Aga Karmolińska, styczeń 2015.
Tekst opublikowany w magazynie Koń Polski, luty i marzec 2015.
Uzupełniony: styczeń 2018.